Rezerwat szynszyli w Chile
Jako dumna posiadaczka dwóch szynszyli i trzech koszatniczek zyskałam możliwość zobaczenia tych wspaniałych zwierzątek w ich naturalnym środowisku. Na przełomie września i października 2009 roku wyruszyłam w podróż do Chile - do jedynego na świecie rezerwatu szynszyli. Rezerwat znajduje się w IV Regionie (Chile podzielone jest na 14 regionów) niedaleko miasteczka o nazwie Illapel. Dzikie szynszyle przez dłuższy czas uważano za wytępione, dlatego też dużym zaskoczeniem było odkrycie w 1975 roku kilku stad w zachodnim Chile. To i następne znaleziska dały nadzieję na uratowanie dzikich populacji od wyginięcia. W 1983 roku chilijskie ministerstwo rolnictwa utworzyło Narodowy Rezerwat Szynszyli, którego celem jest ochrona gatunku i jego środowiska naturalnego, a także działania na rzecz zwiększenia populacji oraz stworzenie centrum doświadczeń nad szynszylami.
Teren rezerwatu obejmuje 42 hektarów górek porośniętych kaktusami. Jednak szynszyle zamieszkują najwyższe, bardzo kamieniste rejony. Szacuje się, że żyje ich tam ok 5 - 8 tys. sztuk.
Zamieszkałam na terenie rezerwatu i przez okno mogłam podglądać dwie rodziny koszatniczek. Od razu rzuciły mi się w oczy dwie sprawy - po pierwsze pomimo trwającej aktualnie wiosny, roślinność jest bardzo uboga (oglądałam zdjęcia rezerwatu z lutego - pełnia lata, gdzie były tylko kaktusy i mnóstwo suchych gałęzi i traw).
Po drugie - koszatniczki są zwierzątkami zdecydowanie dziennymi, natomiast szynszyle preferują noce, najlepiej bezksiężycowe (w dzień nie ma możliwości ich obserwować).
Obserwacja koszatniczek nie nastręczała większych trudności, potrzeba było tylko trochę cierpliwości i trwania w bezruchu - zwierzątka te żyją w rodzinach po kilka (czasem tylko dwie) do kilkunastu sztuk. Aktywne są rano między godziną 8-11 oraz po południu mniej więcej po 16. Idąc pod górę słyszałam charakterystyczne "skrzeczenie" tych zwierząt dobiegające spod krzaków.
Okazuje się, że każda rodzina ma coś na wzór ochroniarza - jedna koszatniczka siedzi na straży i ostrzega pozostałe o niebezpieczeństwie. Zwykle strażnicy nie są zbyt bojaźliwi i łatwo udawało się je fotografować lub filmować ,ale swoim skrzeczeniem (patrzyły wprost na mnie i próbowały przegonić krzykiem) - straszyły pozostałe zwierzęta z grupy. Jednak kilka razy udało mi się sfotografować młodziutkie koszatniczki, które bardzo ładnie pozowały:) Zauważyłam też, że koszatniczki w naturalnym środowisku są około pół raza większe niż te hodowane u nas. Natomiast szynszyle są malutkie i rzadko przekraczają pół kilograma wagi.
Aby zobaczyć szynszyle musiałam pojechać samochodem dosyć daleko od miejsca mojego pobytu, a następnie wspiąć sie w pobliże skał. Próbowałam trzy razy - gdy nastała noc jechałam w podane przez pracowników miejsce i czekałam... Widać było odchody szynszyli (w bardzo dużej ilości) i jamki pod głazami, a nawet słyszałam ich nawoływania i ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem (czyli przede mną) ale zwierzątek z powodu ciemności nie widziałam. W ostatnią noc udało mi się zobaczyć skaczące kulki na tle troszkę jaśniejszego nieba ale o zrobieniu zdjęć nie było mowy ponieważ mój aparat nie posiada opcji długiego czasu naświetlania, a lampa błyskowa natychmiast by je wystraszyła.
Ogólne wnioski z mojej wyprawy są następujące:
- koszatniczki są aktywne w dzień, szynszyle maja ochotę poszaleć w nocy,
- ilość jedzenia w środowisku naturalnym jest ograniczona, a jego jakość bardzo "uboga" (trawy są zgrubiałe i włókniste, drzewka najczęściej kolczaste, z małą ilością liści), więc ich dieta nie może obfitować w oleiste ziarna i łakocie,
- ziemia w której bardzo chętnie się kąpią to mieszanina niewielkich odłamków skalnych i ziemi, a nie pył który my oferujemy naszym podopiecznym - stąd wniosek, że im grubiej mielony pyl do kąpieli tym lepiej,
- zwierzątka te żyją zawsze w grupach, mieszkają pod ziemią lub pod kamieniami - lubią zaciszne miejsca gdzie mogą się ukryć.